Bieszczady na trzy dni - informacje praktyczne, przewodnik

Mówili, rzuć wszystko i jedź w Bieszczady. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Na trzydniowy wypad wybrałam właśnie te okolice. Co zobaczyłam, gdzie warto zjeść, gdzie zaparkować auto, przeczytacie o tym w dzisiejszym wpisie.



Dzień pierwszy

Pół pierwszego dnia spędziliśmy w trasie. Po drodze oczywiście cieszyliśmy się pięknymi widokami. Żeby nie marnować czasu, od razu postanowiliśmy pojechać do Wetliny i zdobyć Smerek, a nie do miejscowości w której mieliśmy nocować. Po dotarciu na miejsce zaparkowaliśmy auto pod sklepem ABC, gdzie opłata za parking wynosiła 15 zł za cały dzień postoju. Z parkingu do wejścia do Parku Narodowego trzeba pokonać jeszcze spory kawałek drogi. Jeżeli chcecie, możecie zaparkować auto tuż przed samym wejściem, na poboczu (bez opłat), jednak wiadomo nikt Wam nie da gwarancji, że auto nie ucierpi. Za bilet wstępu zapłaciliśmy 8 zł od osoby (ulgowy 4 zł). Trasa na Smerek w dużej mierze prowadzi przez las, skąd następnie wychodzi się na Przełęcz Orłowicza i stamtąd już prosta (no dobrze, wcale nie taka prosta) droga na Smerek. Jak dla mnie, jako początkującej, wejście na szczyt nie wymagało jakiegoś nadzwyczajnego wysiłku, ale nie powiem, parę razy musiałam przystanąć i odpocząć. Po nacieszeniu się widokami ze szczytu i zejściu na dół postanowiliśmy coś zjeść. Cała trasa na szczyt i z powrotem zajęła nam około trzech godzin, wliczając w to przerwy na jedzenie oraz czas na zachwyt nad Bieszczadami. Wracając do jedzenia, to postanowiliśmy spróbować słynnych naleśników gigantów serwowanych w Chacie Wędrowca. Tak się składa, że ta restauracja znajduje się zaledwie parę metrów od parkingu ABC. Skusiliśmy się na naleśniki w wersji z kremowym waniliowym twarogiem i jagodami, zwieńczone kwaśną śmietaną i posypane cukrem pudrem. Jako że byliśmy bardzo głodni, wzięliśmy naleśnika o średniej wielkości i trochę źle zmierzyliśmy siły na zamiary, ponieważ w połowie jedzenia okazało się iż nasze żołądki protestują z przejedzenia. No cóż, resztę zabraliśmy na wynos i zjedliśmy na śniadanie następnego dnia. Także myślę, że mały naleśnik z łatwością zaspokoiłby nasz wilczy apetyt. Polecam spróbować, jeżeli będziecie w okolicy, bo są to produkty regionalne z unikatową recepturą.





Dzień drugi

Na drugi dzień zaplanowaliśmy wejście na Tarnicę,  najwyższy szczyt Bieszczad po polskiej stronie. Po wczorajszym dniu nabraliśmy apetytu na więcej. W dalszym ciągu nie czuliśmy się na siłach aby atakować trudniejsze trasy, więc wybraliśmy najłatwiejszy szlak niebieski z miejscowości Wołosate. Jeżeli jesteście bardziej zaprawieni w chodzeniu po górach, to możecie wybrać trudniejsze trasy, które są podobno jeszcze bardziej malownicze. Mam tu na myśli szlak czerwony Ustrzyk Górnych lub szlak żółty (łączący się później z niebieskim) z Mucznego. Tutaj ponownie zostawiliśmy auto na parkingu kilkadziesiąt metrów od wejścia do parku (cena za cały dzień postoju to 18 złotych) i wyruszyliśmy w drogę. Tak jak w środę, zapłaciliśmy 8 złotych za bilet wstępu. Tutaj wejście i zejście zajęło nam trochę dłużej (około czterech godzin w tym czas wliczony na zachwyty), a i sama trasa wymagała większego wysiłku. Po zakończonej wspinaczce ciężko było nam znaleźć nam jakaś dobra restauracje, gdyż kolejne dwie, do których skierowaliśmy swe kroki były zamknięte (z powodu koronawirusa), więc w końcu bardzo głodni postanowiliśmy zatrzymać się na obiad w jakimś barze przy drodze, którego nazwa nie zapadła mi w pamięci. Porcje były spore, a jedzenie nie najgorsze. Nie był to jednak poziom naleśnika giganta. Dzień zakończyliśmy podziwianiem zachodu słońca nad Jeziorem Solińskim. Mieliśmy to szczęście, że od naszego domku do brzegu jeziora było zaledwie kilkanaście metrów. I co najważniejsze oprócz dwóch wędkarzy nie było tam nikogo.







Dzień trzeci

Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić bez pośpiechu. Rano po zjedzeniu śniadania, czytałam książkę na bujanej ławce przed domkiem. Potem postanowiliśmy rozejrzeć się po Zawozie miejscowości, w której wynajęliśmy domek. Po długim spacerze wzdłuż jeziora spakowaliśmy się do auta i udaliśmy się na punkt widokowy w Polańczyku, znajdujący się nieopodal. Stamtąd pojechaliśmy na zaporę w Solinie. Zjedliśmy kawałek dobrej pizzy bieszczadzkiej z żurawiną i oscypkiem sprzedawanej przed wejściem na tamę. Ciężko było nam się rozstać z Bieszczadami, ale na pewno nie był to nasz ostatni raz w tej okolicy.








Lubicie Bieszczady? Którą porą najbardziej?

5 komentarzy:

  1. Ciekawy wpis, dużo konkretnych i przydatnych informacji. Śliczne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo chciałabym pojechac <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie byłam tam jeszcze, ale widzę, że warto. ;) Może kiedyś uda mi się tam wybrać. Szkoda, że tam też jak w Karkonoszach jest to na terenie parku i się płaci za wstęp. To jest trochę słabe.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Better Me , Blogger